sobota, 26 września 2015

Od Amy - C.D Lucasa

- Nie... już nic - wyminęłam go i szybkim krokiem dotarłam do boksu Ciel'a. Weszłam tam i i usiadłam na świeżo wymienionej ściółce. Koń popatrzył na mnie jednym koniem i wrócił do spania. Siedziałam u niego ponad 2 godziny, rysując i myśląc o dzisiejszym wydarzeniu. Nie chciałam się stąd ruszać. Ale nagle naszła mnie ochota na teren. Na nich zawsze dobrze mi się myśli. Ciel był już wyczyszczony, a przyda mu się trochę rozprężenia. Szybko go osiodłałam i ruszyłam w głąb lasu. Włączyłam piosenki z telefonu  i szliśmy powoli przez las. Znałam każde to miejsce na pamięć, chodziłam tu jako mała dziewczynka na kantarze z Ciel'em. Joker chodził między jego nogami, widać, że się dogadają. Przechodziliśmy przy wielkim głazie na którym Raphael specjalnie na moje życzenie wyrył moje, jego i Ciel'a inicjały.
- Chyba powinniśmy dodać Art'a i Jokera, co mały? - poklepałam konia i zatrzymałam go przy kamieniu.
Zeszłam z niego i ustałam przy głazie. Dość często tu przychodziłam, czytałam książki, robiłam zdjęcia i rozmyślałam o różnych duperelkach. Było tu tak pięknie. Wyjęłam z plecaka lonżę i przypięłam ją Ciel'owi do kantara, od razu gdy tylko zdjęłam mu sprzęt. Usiadłam na kamieniu i oglądałam jak on je trawę, a Joker próbuję go zdenerwować, podgryzając mu uszy. Wyjęłam naszyjnik spod koszulki. Dostałam go zupełnie przed ostatnim wyjazdem rodziców.
- Mówiła, że gdy tylko wróci pojedzie ze mną na pierwszą lekcję - mówiłam sama do siebie - Ale to się już nigdy nie zdarzy. Sama muszę sobie zapewnić szczęście. Nie można się emocjonować. Sukces jest najważniejszy - zaczęły napływać mi łzy do oczu - Zawsze to sobie powtarzam i nadal się tego trzymam. Najważniejszy jest mój własny osobisty sukces. Może trochę samolubne, ale nie będę dawać szczęścia innym, a sama mam na nim tracić.
Wstałam szybko i podeszłam do zwierząt.
- Pomożesz mi w tym sukcesie mały? Znowu się zaprzyjaźnimy? - przytuliłam się do Ciel'a, a on popatrzył na mnie i przyłożył głowę do mojej ręki - Razem możemy wszystko. Wiem trochę żałosne, ale dużo osób tak mówi - uśmiechnęłam się i zaczęłam iść w stronę stajni. Wzięłam siodło w rękę i odpięłam koniu lonżę. Jak mnie nawet troszkę nie lubi to sobie pójdzie, ale został i szedł przy moim boku, a pies po drugiej.
- Ładna z nas gromadka, tylko chyba jeszcze kogoś nam brakuje... Idziesz do niego? Jak tylko dojdziemy to wpuszczę Cię na padok - pogłaskałam go wolną ręką. Na piechotę zajęło nam to ponad 20 min. ale po tym czasie w końcu zaczęły pojawiać się dachy budynków stajni. Art miał być dzisiaj wypuszczany i tak jak kazałam stał i patrzył na nas za płotu. Poszłam z drugiej strony i wpuściłam Ciel'a do niego, a sama poszłam odnieść sprzęt. W siodlarni był Lucas z jakimś małym chłopcem. Chyba pokazywał mu co i jak. Ale sekundę po mnie weszła jego mama i zabrała go.
- Przepraszam - lekko ukłoniłam się do Lucasa i wyszłam powolnym krokiem.

(Lucas?)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz