sobota, 19 września 2015

Od Amy - C.D Lucasa

- Jak trzeba to trzeba - wzruszyłam ramionami i przeszłam obok chłopaka wchodząc do stajni. Jak Ciel biega po padoku, to Art też za dzisiejszy dzień sobie zasłużył. Wyprowadziłam go i poinformowałam stajennego, że wychodzę i będzie je trzeba zabrać na kolację. Wróciłam do domu autobusem i w drzwiach przywitała mnie mała czarna kulka, która brzuchem zbierała kurz z podłogi i Raphael w fartuchu kuchennym i sosie pomidorowym.
- Co Ci się stało? Pani Mo dzisiaj nie przyszła? - zaśmiałam się.
- Zachorowała. Wysłałem już do niej lekarza, bo sam nie dam sobie rady. - powiedział załamującym się głosem.
- Pomogę Ci, a co jest na kolację?
- Twoja ulubiona pizza - uśmiechnął się.
- Mmmm... do dobra, po dzisiejszym dniu jestem strasznie głodna.
W trakcie pieczenia kolacji opowiedziałam mu cały dzisiejszy dzień.
- No to świetnie, martwiłem się czy nie będzie kogoś wezwać... jak w ,,Zaklinaczu koni" - uśmiechnął się i włożył pizze do piekarnika.
- Taaa... Dała bym sobie radę, jutro po szkole z nim ćwiczę, a potem pani Wal na niego wsiada. Do zawodów wyzdrowieje.
Długo jeszcze rozmawialiśmy o zbliżających się zawodach i niestety szkole, w tym samym czasie sprzątając.
Następnego dnia już o 6.30 musiałam być na nogach i szykować się do szkoły. Ubrałam się w fioletowy sweter i czarne rurki, a do torby spakowałam bryczesy. O 7.45 znowu siedząc ze znajomymi w autobusie zmierzaliśmy to tego okropnego miejsca - SZKOŁA. Na samo to słowo chciało mi się rzygać. Ale jak już się jest w klasach to te 6 lekcji mija dość szybko. Gdy tylko zabrzmiał ostatni dzwonek ruszyłam do wyjścia, aż ktoś mi tego nie przerwał i szarpnął za ramię.
- Jedziesz do stajni? - zobaczyłam Sophie.
- No tak, jak chcesz to mogę Cię zabrać, ale nie musisz być przy tym taka agresywna - popatrzyłam na ramię.
- Przepraszam - zdjęła szybko rękę z mojego ramienia - jak mogę to pojadę - uśmiechnęła się.
Raphael czekał na parkingu i gdy tylko nas zobaczył odpalił samochód. Sophie dość nieśmiało weszła do samochodu.
- Dzień dobry - powiedziała cicho - jestem Sophie - podała mu rękę.
- Raphael Sorel - uśmiechnął się i zaczął cofać samochód.
- Jedziesz do pani Mo? - przerwałam ciszę
- Tak, mam dla niej leki, a potem jadę do urzędu coś załatwić, chyba po ciebie przyjadę.
- Jak zwykle. Zawsze tak mówisz, a potem i tak wsiadam do autobusu albo czekam na ciebie 2 godz.
- Nie przesadzaj z jakieś 2 razy mi się tak tylko zdarzyło.
- Tak, yhym.
Po jakiś 20 min. dojechaliśmy do stajni.
- Dziękuje - powiedziała cicho Sophie gdy wysiadała.
- Masz dzisiaj znowu lekcję cross'u?
- Nie, dzisiaj ujeżdżenie - rozluźniła się.
- Ach no tak, wielkie WKKW - uśmiechnęłam się.
Poszłam do szatni przebrać się i wziąć wszystkie swoje rzeczy. Szybko ruszyłam w stronę stajni, ale nikogo tam nie było, włącznie z końmi.
- Pewnie są na padoku - powiedziałam sama do siebie i szybko zawróciłam. Tak jak myślałam, wszystkie pasły się za łąkach. Gdy tylko otworzyłam bramkę Art i Ciel podbiegły do mnie i szukały czy nie mam czegoś w kieszeniach.
- Nie tym razem, teraz będziemy ćwiczyć. Potem żarcie - pogłaskałam Ciel'a i założyłam mu kantar.
- Ciekawe co dzisiaj Lukas dla nas wymyśli, może w razie czego wezmę ogłowie i siodło - zapytałam konia, licząc że mi odpowie, ale jak to już bywa tak się nie stało.
Tym razem to ja byłam pierwsza i chwile czekałam na Lukasa.

(Lukas?)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz